niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 4

TRZASK!
Nieprzytomnie spojrzałam w górę. Nie było nawet najlżejszego wietrzyku, ale gałęzie wierzby wyraźnie się poruszały. Wytężałam przez chwilę wzrok, nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Mięsiste badyle coraz zacieklej chłostały powietrze i coraz bardziej przypominały wielką, zakończoną pazurami łapę. Serce podeszło mi do gardła, gdy tylko o tym pomyślałam. Byłam zbyt oszołomiona by zrobić cokolwiek.

 Zanim zdążyłam się odczołgać jeden z "palców" owinął się wokół mnie i wzniósł do góry. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to rzeczywiście nie była żadna wierzba, a potworna, koścista dłoń wyrastająca z ziemi. Zdławiony krzyk wydobył się z moich ust. Zlana zimnym potem miotałam się na wszystkie strony nie wiedząc co robić. Uścisk był coraz mocniejszy, powoli zaczynało brakować mi powietrza. W panice zaczęłam tłuc gdzie popadnie swoim młotkiem, który jakimś cudem nie wypadł mi z rąk. Po paru donośnych trzaskach i pyknięciach odzyskałam grunt pod nogami. Tym razem błyskawicznie odskoczyłam.

Przyjrzałam się "drzewu" już z bezpiecznej odległości. Dwa paluchy zwisały bezwładnie, pęknięte w pół i ociekające gęstą żywicą. Pozostałe badały najbliższe otoczenie najwyraźniej myśląc, że wciąż tam jestem. Zbierało mi się na wymioty , gdy pomyślałam, że gdzieś pod ziemią może siedzieć właściciel tej ręki.

Wokół unosił się odór zgnilizny. Nie zamierzałam zostać w pobliżu tego czegoś ani chwili dłużej.

Ruszyłam żwawym krokiem. Po jakimś czasie intensywnych rozmyślań, co tu się właściwie dzieje, doszłam do wniosku, że muszę to po prostu przyjąć, bo zaraz głowa pęknie mi od nadmiaru pytań. Niektórych rzeczy zwyczajnie nie da się zrozumieć.   No, ale czemu właściwie to tyle trwa? Już dawno powinnam być na miejscy. Tak, czy siak,  kiedyś muszę tam dotrzeć.

~~~~~~~~~~~~
Nareszcie wolne! ♥♥♥  Macie jakieś plany na te dwa tygodnie? (Oczywiście, pytanie do tych, którym też teraz zaczynają się ferie).

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 3

Było ciemno, bardzo ciemno. Dom stał na obrzeżach miasta, więc nie było żadnych latarni, nic. Błąkałam się po omacku, dostrzegając jedynie rozmazane kontury i modląc się by w nic nie wleźć. W oddali dostrzegłam jasną poświatę San Francisco. Ok, przynajmniej wiedziałam dokąd iść. Tylko co potem? Nie miałam nawet pieniędzy. Przez chwilę przemknęło mi przez głowę, by wrócić, ale nie. Nie mogłam. Trudno, najpierw się tam dostanę, potem będę myśleć co dalej. Ruszyłam przed siebie potykając się co chwila.

Wieczór był bardzo ciepły, a chmury powoli odsłaniały błyszczący księżyc, więc widziałam coraz więcej.  Z początku wydawało mi się, że mój cel jest blisko, jednak mijały godziny, a ja wciąż nie mogłam tam dotrzeć. Przysiadłam na chwilę pod wielką wierzbą, by odpocząć. Znałam dobrze okolicę, ale nigdy nie wiedziałam tu żadnej wierzby. Zresztą do miasta szło się najwyżej godzinę, a minęło już tyle czasu, więc jak to w ogóle możliwe? Gdzieś w głębi umysłu te pytania nie dawały mi spokoju. Byłam jednak zbyt zmęczona na filozofowanie. Po prostu zamknęłam oczy.

~~~~~~~~~~~~
 Wiem, wiem znowu króciutki, ale za to postaram się szybciej wstawić następny.
Tak na marginesie mam fazę na "I see fair" ♥

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 2

Nienawidziłam pająków z całego serca. Chyba nic mnie tak nie przerażało jak to obleśne robactwo.

W końcu do mnie przyszły. Miałam wtedy 7 lat. Pojawiały się gdy zasypiałam. Wypełzały zewsząd całymi chmarami. Wciąż powiększająca się fala małych, czarnych potworów  zacieśniła się wokół mnie, wspinając po pościeli. Chowałam się wtedy pod kołdrę i w końcu zasypiałam trzęsąc się ze strachu. Rano nie było po nich śladu, choć całe moje ciało pokrywało mnóstwo małych ugryzień.

Pewnie nie raz wołałam, ale gdy tylko wchodziła do pokoju wszystko znikało. Myślę, że mi wierzyła. Po prostu nie chciała pomóc.

Miałam tego  dosyć. Wszyscy mieli mnie gdzieś, nie obchodziłam ich. Któregoś wieczoru spakowałam trochę jedzenia, wzięłam młotek, bo nic lepszego nie znalazłam i po prostu uciekłam. Chociaż, właściwie trudno powiedzieć, że uciekłam, bo nikt mnie nie zatrzymywał. Wątpiłam, czy w ogóle zauważyli....


~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam za ten... co najmniej dziwny wygląd bloga, ale jestem w trakcie ogarniania, więc na razie postarajcie się po prostu nie zwracać na to uwagi :/
 
 
 
 
 

sobota, 25 stycznia 2014

Prolog

Jest nas więcej niż myślisz
Nie tylko tutaj
Na całym świecie
Nigdy nie trać czujności
Bo możesz być taki jak my....

Rozdział 1

Moja matka odeszła. Nie wiem co się z nią stało, jak wyglądała, jaka była.

Mieszkałam w wielkim domu w San Francisco z ojczulkiem historykiem. Interesował się wyłącznie swoją pracą, pozostawiając mnie samej sobie. Gdy miałam pięć lat ponownie się ożenił. Macocha ze swoimi dwoma bachorami nie tyle miała mnie w poważaniu, co najwyraźniej uważała za jakiegoś dziwoląga.

Jakby mało było nieszczęść w moim krótkim, żałosnym życiu z wiekiem przytrafiało mi się coraz więcej różnych, dziwnych rzeczy. Na przykład, czasem gdy szłam ulicą wydawało mi się, że widzę... no po prostu coś, co nie miało najmniejszego prawa istnieć; Typu facet z twarzą jakiegoś potwora.  No i te sny. Często śniło mi się, że przed czymś uciekam, nie wiedząc nawet przed czym, czy spadam z urwiska i roztrzaskuję się na kawałki. Super, nie?